wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 37

Simon siedział skulony pod drzwiami. Jocelyn spacerowała wokół niego, czasem zerkając na chłopca. Dostrzegła zaczerwienione, popuchnięte i szkliste oczy. Usiadła koło niego i położyła ręce na jego dłoni.
- Simon.. – wyszeptała – Co się stało?
Obrócił się lekko do niej i znowu wybuchł płaczem. Wstał i uderzył pieśnią w przeciwległą ścianę. Został wgnieciony ślad ręki wampira, a małe kawałeczki pospadały na podłogę. Zamierzał znowu uderzyć, ale poczuł dłonie Jocelyn na ramionach, które przerzuciły go przez jej ramię.
- Uspokój się, bo tak jej nie pomożesz. – powiedziała – Co się stało, Simon?! – powiedziała o wiele ostrzej niż poprzednio.
- Podała mi krew, a ja nie potrafiłem się powstrzymać. Nie chciałem, ale ona rozcięła nadgarstek i włożyła mi do ust. Gdy poczułem krew w ustach… - szlochał – Nie chciałem nic jej zrobić, ale byłem spragniony i…
Objęła go i przyciągnęła do piersi. Siedzieli tak przez dłuższą chwile. Potem Luke dołączył do nich, a Jocelyn poszła po krew dla chłopca. Podczas spożywania posiłku, drzwi w końcu się otworzyły i wyszedł z nich Magnus.
- Chce widzieć wampira. – powiedział.
Simon wstał, odłożył paczuszkę krwi i powolnych ruchem wszedł do pomieszczenia. Pachniało tutaj jak w gabinecie u dentysty gdy Simon jeszcze do niego chodził. Na pierwszym łóżku leżał nieprzytomny Alec, a na drugim Isabelle. Patrzyła na niego. Nie było widać smutku czy żalu w jej oczach. Podszedłem i stanąłem na tyle daleko, aby jej nie dotknąć.
- Podejdź bliżej. – powiedziała.
Popatrzyłem na nią i pokręciłem głową.
- To nie najlepszy pomysł. – podsumował.
- Chce cię dotknąć.. pragnę – spojrzeli sobie w oczy – proszę.
Simon uległ dziewczynie. Poszedł po krzesło i usiadł obok łóżka ukochanej. Wzięła jego dłoń w swoją i uściskała.
- To nie twoja wina.. – powiedziała – Przepraszam.
Simon szybkim ruchem zabrał rękę.
- Nie.. – powiedział stanowczo – To moja wina.. to ja cię prawie zabiłem i to przeze mnie jesteś tutaj okaleczona!
Dziewczyna zacisnęła usta. Zaczynała lekko wstawać, lecz Simon ją powstrzymał. Wtedy Isabelle szybkim ruchem pocałowała wampira w usta.
- Słyszałam cię chodź byłam nieprzytomna. – powiedziała – I też cię kocham, Simon. – objęła jego szyję i przyciągnęła do siebie.

***
Jocelyn wyszła z Luke’iem z skrzydła medycznego i podążali do domu Amatis. Wieczór już nastał i kobieta musiała dobrze rozegrać akcje. Luke opowiadał jej, że był u Maryse, ale Logan nie może nic zrobić. Czuje się osłabiony przez czary ochronne, które nakładał na demoniczne wieże.
- Luke – wyszeptała – trochę źle się czuję.
Mężczyzna zaniepokojony stanem żony, szybko ją objął i patrzył na nią.
- Co się dzieję, Jocelyn? – spytał.
- Niedobrze mi i strasznie boli mnie brzuch.. Mógłbyś zaraz iść do Maryse? Ona ma specjalne zioła na takie dolegliwości, proszę.
- Dobrze pójdę, ale odprowadzę cię do domu.
Resztę drogi szli w ciszy. Od czasu do czasu było schylać jęk bólu z ust kobiety. Gdy znaleźli się w domu to Luke usadowił żonę na kanapie i przykrył kocem, a sam podążył do Maryse. Przez chwile kobieta leżała na kanapie, a jak była już pewna, że Luke’a nie ma to pobiegła do pokoju. Ubrała strój bojowy, wzięła lekarstwo i napisała kartkę dla męża. Widniało tam jedno słowo - „ przepraszam”. Wyszła przez drzwi i pobiegła w przeciwległą stronę niż mężczyzna. Zajrzała do skrzydła medycznego, lecz czarodzieja tam nie było. Nie wiedziała gdzie może być. Rozważała posiadłość Lightwood’ów, ale wątpiła żeby tam udał się partner Alec’a. Po chwili przypomniała sobie o posiadłości Rangona Fell’a i zaczęła podążać tam. Gdy stała przy domku dawnego czarodzieja dostrzegła z komina dym. Wiedziała, że musi tam być. Zapukała, a drzwi same się otwarły. Weszła do środka i zobaczyła Magnusa siedzącego we fotelu i palącego cygaro.
- Znalazłaś mnie. – oznajmił.
Jocelyn patrzała na czarodzieja, a potem zaczęła się rozglądać po domu. Widziała pełno butelek po whisky.
- Wypiłeś to wszystko? – wskazała palcem na butelki.
Czarodziej popatrzył na wskazane miejsce, a potem na kobietę i wybuchnął śmiechem.
- Wypiłem wszystko, ale nie dziś. – powiedział
- Och, a ile dziś Magnus? – zasugerowała.
Chwilę się zamyślił.
- trzy… albo cztery. – przyznał. – Ale pamiętam, co mam zrobić, spokojnie.
- jesteś pijany. – stwierdziła.
Czarodziej nie zważając na słowa kobiety wstał i podszedł do ściany. Swoimi mocami otworzył portal.
- proszę… - wyszeptał – pomyśl, gdzie chcesz iść i idź!
Jocelyn zastanowiła się na temat miejsca, gdzie ma przyjść, ale nie miała pojęcia jak ono wygląda. Czarodziej patrzył na kobietę i zorientował się, że nie ma zielonego pojęcia o miejscu spotkania.
- Gdzie macie się spotkać? – spytał znudzony.
- Klub „ kieł” – powiedziała.
- Byłaś tam zanim zmienili nazwę i wyremontowali. – kobieta spojrzała się na Noego zdziwiona, więc kontynuował – Z Valentine’m przed ślubem poszłaś do klubu. Tam oświadczył się Stephen Amatis.
Teraz widziała o jaki klub chodzi. Czy Sebastian wybrał go specjalnie? Wyobraziła sobie budynek jaki zapamiętała, lecz w portalu nie wykazywał się żaden obraz. Po chwili czarodziej oznajmił, że często tam bywał i sam stanął przed portalem i wyobraził sobie klub. Po chwili pokazał się obraz i Jocelyn szybko wbiegła.
Znajdowała się na ulicy przed budynkiem, z którego słyszała strasznie głośną muzykę. Weszła do środka i zaczęła szukać strefy VIP. Dochodziła północ, a kobieta dalej nie była na miejscu. Nagle muzyka ucichła, a osoby wokół niej roztąpiły się robiąc jej miejsce. Szła i patrzyła na twarze i w końcu je rozpoznała. To byli mroczni. Doszła do czarnych drzwi ze skóry. Widniał na nich wielki napis „ VIP”. Przeszłam przez drzwi i zobaczyłam mojego syna opartego o balustradę. Wyciągnęłam lekarstwo.
- Dla Jace’a – powiedziała, a Sebastian wziął je i włożył do kieszeni w stroju bojowym. Wyglądał na przywódcę i w sumie nim był. Rządził ciemną stroną. Zerknęłam na jego oczy i dalej dostrzegałam potwora, ale były przebłyski mojego syna. – Brat Zachariasz kazał przekazać, że jeśli to nie pomoże masz się do niego zgłosić, aby on zobaczył Jace’a. Jest nawet skłonny pójść z tobą.
Sebastian pokiwał głową. Nic nie mówił.
- Po co chciałeś się ze mną widzieć? – zapytała – Gdzie jest Clary?
Chłopak uśmiechnął się.
- Tak wiele pytań matko.
- Mamy czas, więc możesz odpowiedzieć na pytania.

***
Gdy Luke przybiegł do Lightwood’ów i prosił Maryse o pomoc, wydawała się lekko zdziwiona. Niedawno mężczyzna był u nich prosząc o pomoc Logana, a teraz ją. Opowiedział kobiecie o stanie Jocelyn, a potem że ma jakieś zioła, które mają pomóc jego żonie. Po historyjce, którą opowiedział, Maryse stanęła przed nim.
- Nigdy nie miałam takich ziół Luke. – zaczęła – Nie byliśmy z Jocelyn bliskimi przyjaciółkami więc musiała mnie pomylić z kimś albo cię oszukać.
Wtedy mężczyzna zrozumiał. To była tylko gra… gra, którą z nim prowadziła. Maryse widząc reakcję Luke’a chwyciła go za ramię i lekko nim potrząsnęła, aby wrócił do niej również duszą.
- Co się dzieje? – spytała – Masz minę jakbyś zobaczył potwora.
Spojrzał na nią.
- Bo zobaczyłem potwora. – powiedział – A dokładnie Sebastiana.
Maryse na dźwięk tego imienia dostała gęsiej skórki. Domyślała się co oznacza cała sytuacja. Połączyła fakty. Miało dojść do spotkania matki z synem, nagła choroba Jocelyn.
- On odzywał się? – zapytała niepewnie.
Luke tylko zerknął na nią, zbierając się.
- Nie moja w tym wiedza, ale moje przeczucie mówi, że tak. – zrobił lekką przerwę – I czuje, że mnie oszukała, aby dokonać swojego zadania.
Maryse oznajmiła, aby poszedł do domu i zobaczył czy jest Jocelyn, a ona do niego dojdzie. Po wyjściu mężczyzna rzucił się biegiem w stronę domu siostry. Gdy wszedł zobaczył pustą kanapę z kocem na ziemi. Pobiegł do pokoju i zajrzał do szafy. Strój bojowy zniknął, tak jak podejrzewał. Obrócił się i wytarł pojedynczą łzę, która spłynęła po policzku. Wtedy dostrzegł małą kartkę na łóżku. Domyślał się od kogo. Podszedł powoli do niej i otworzył. Widząc zawartość wiadomości, którą mu zostawiła, zgiął kartkę i rzucił z całej siły w ścianę. Po chwili w drzwiach pojawiła się Maryse. Pokazała głową na drzwi, ruszyła w ich stronę, a mężczyzna za nią. Zostało ogłoszone poszukiwanie na terenie Idrysu Jocelyn. Poproszono o pomoc Logan, lecz dalej nie mógł wykonywać żadnych magicznych rzeczy bez uszkodzenia sobie zdrowia. Mogło dojść nawet do jego śmierci, gdyby się przeciążył. Drugim czarodziej, któremu można zaufać i przebywa z mieście jest Magnus Bane. Poszli do jego domu, skrzydła medycznego, a nawet posiadłości Lightwood’ów, lecz nigdzie nie potrafili go znaleźć.
- Powinien być przy Alec’u. – powiedziała zdziwiona Maryse – Zawsze przy nim był.

Luke czując się bezbronny opadł na ziemię i zaczął krzyczeć. Maryse chciała do niego podejść, gdy nagle mężczyzna przemienił się w wilka i zaczął biec przed siebie.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 36

Jocelyn wróciła do domu. Tak jak się obawiała Luke nie spał. Siedział w kuchni i na dźwięk otwiera i zamykania okna wszedł do pokoju, w którym byłam. Znalazł mnie w pozie przechodzenia przez okno.
- Jaka matka taka córka.- powiedział ewidentnie zły Luke.
Weszłam i bez słowa podeszła do szafy i zaczęłam zdejmować strój bojowy. Schowałam lekarstwo do Jace’a w stroju tak aby Luke nie zobaczył.
- Poszłam się przejść  -powiedziałam – Pomyśleć.
Luke przeszywał mnie wzrokiem, ale po chwili powiedział.
- I co wymyśliłaś?
Może jej nie przejrzał. Musi to zrobić. Musi skłamać.
- Że to próba samobójcza. – skwitowała – Nie spotkam się z nim, ale musimy się dowiedzieć, gdzie ona jest.
Luke lekko się uśmiechnął i podszedł do Jocelyn. Objął ją w ramiona i mocno ściskał. Wplątał rękę w jej włosy i szeptał wyznania miłości do jej ucha. Po chwili przeobraziło się to w coś więcej. Zaczęli się całować, lecz Jocelyn była daleko duszą w tym momencie. Pierwsza przerwała i wypełznęła z jego ramion.
- Musimy znaleźć Clary. – powiedziała – Idę spotkać się z Magnusem.
- Jocelyn! – krzyknął Luke jak byłam w drzwiach do wyjścia.
Stanęłam i obejrzałam się przez ramię. Miał w ręce miecz.
- Pójdę do Maryse. – powiedział –Może Logan może coś zrobić.
Przytaknęłam i razem ruszyliśmy w stronę Gard.

***
Simon słuchał planu Isabelle i się poważnie zastanawiał, dlaczego ona nie pisze filmów. Idealnie nadałby się to tego. Tak jak przeczuwał plan to kolejna próba samobójcza. Entuzjazm dziewczyny w ogóle nie przygasł, gdy Simon mówił, że nie ma mowy na zrealizowanie go. Zaczęła szybciej chodzić od jednej ściany do drugiej. Dalej wymachiwała nożykiem w ręce i było w tym widać jej doświadczenie we władaniu bronią.
- Isabelle.. Czy ty do końca zwariowałaś? – spytał oburzony – Zginiemy wszyscy zanim zakończymy tą misję! – mówiąc słowo misję zaintepretował rękami znak cudzysłowia.
- Czemu? – Zdziwiła się Isabelle – Możemy go wykonać.
- I zginąć przy okazji. – podkreślił Simon.
- Chodźmy do Magnusa. – powiedziała – Musimy z nim porozmawiać.
Simon zaczął wstawać z ziemi. Gdy był na równym nogach tracił równowagę. Dziewczyna w ostatniej chwili uratowała go o upadku. Krzyczała jego imię i spojrzała mu w oczy.
- Simon! Potrzebujesz krwi! – krzyknęła.
Przyłożyła nadgarstek do jego ust, ale zamiast się wgryźć , odwrócił głowę. Isabelle powoli opuściła go na ziemię, wyjęła nożyk, który niedawno miała w rękach. Szybko podcięła sobie żyły. Krew wypływała szybko. Przyłożyła nadgarstek Simonowi do ust i lekko w pchała. Chłopak swoją dłonią przyciągnął jeszcze bardziej jej rękę i zaczął ssać. Nie potrafił się oderwać od tej krwi. Ostatnich siły kopnął dziewczynę, aby oderwać ją od siebie. Spojrzała na nią. Leżała kawałek dalej i się nie poruszała.
- Isabelle.. – powiedział przestraszony Simon.
Nie zareagowała na jego słowa. Simon podbiegł do niej i zaczął lekko potrząsać.
- Isabelle! – krzyczał.
Żadnej reakcji. Pojedyncze łzy spływały po jego policzkach. Przytulił ją do swojej piersi i poruszał się rytmicznie w przód i w tył.
- Nie mogłem cię zabić Isabelle..- mówił – Isabelle nie zostawiaj mnie.. – szlochał – Kocham cię.
Simon usłyszał śmiech dzieci. Wyszedł zaułka i zobaczył dzieci z instytutu. Podbiegł do najstarszego chłopca.
- Markus tak? – przytaknął – Proszę pomóż mi.
Podążył za mną do zaułka. Kazał zaczekać swojej rodzinie na niego i nie wchodzić z nim i wampirem. Chłopak zdziwił się widokiem Isabelle umierającej.
- Narysuj jej runę. – prosił Simon – błagam cię.
Chłopak zareagował momentalnie. Wyciągnął stelle i na wysokości ramienia zaczął rysować iratze. Potem poczekał z Simonem dopóki dziewczyna się nie obudzi.
- Simon. – mruknęła – To nie pomoże.
Objął ją i przytulił.
- Pomoże Izzy.. Nie mogę cię stracić.
Ledwo jeszcze otwiera oczy i coraz głębiej oddychała.
- Potrzebuję Magnusa. – powiedziała.
Potem straciła przytomność.
Markus narysował jeszcze kilka iratze, lecz nie odzyskała przytomności.

***
Magnus trzymał dłoń na dłoni Alec’a i kreślił na nich kształt serca kciukiem. Od czasu do czasu przemywał jego twarz mokrą ścierką i za każdym razem składam troskliwy pocałunek na ustach kochanka. Wpatrywał się jak kroplówka wpływa do żył jego partnera. Nagle za sobą usłyszał kobietę.
- Jocelyn. – rozpoznał.
Nie odezwała się. Podeszła do niego i usiadła obok niego. Spojrzała na Alec’a. Wyglądał tak niewinnie. Był strasznie podobny do ojca, ale tylko wyglądowo.
- Potrzebuję twojej pomocy. – powiedziała.
- Jak każdy. - skwitował –  Ale widzisz.. na razie jestem w emocjonalnie rozsypce i nikomu jej nie udzielam.
Spojrzała na niego, a potem dla splecione ich dłonie, a potem wróciła do twarzy Magnusa. Teraz dostrzegła rozmazany makijaż. Nie wyglądał jak czarodziej, którego poznała kilka lat temu.
- Pomogę tobie –powiedziała, a on zerknął na nią – Przekaże lekarstwo Jace’owi, dzięki czemu pomoże to Alec’owi.
- Mów dalej. – powiedział Magnus.
Wzięła głęboki oddech.
- Musisz jedynie otworzyć portal wieczorem tak, abym mogła się spotkać z Sebastianem. Nie chce żeby ktokolwiek wiedział, gdzie jestem. Zwłaszcza Luke.
Magnus chwilę się zastanowił.
- Czyli mam wysłać cię do niego nikomu nie mówiąc? – kiwnęła głową – Dobrze. Przyjdź do mnie o tej pomoże o której masz się z nim spotkać.
Chciała cos jeszcze powiedzieć, ale do Sali wbiegł zdyszany Simon. W rękach miał wiotkie ciało Isabelle. Jocelyn otwarła usta ze zdziwienia, a Magnus podbiegł do niej.
- Co się stało? – spytał, a potem zobaczył jej nadgarstek. Spojrzał krzywo na Simona.
- Pomóż jej. – mówił przez łzy – Iratze nie dzieła.

Magnus bez słów wziął ją z jego rąk i położył na łóżku, w którym wcześniej przebywał wampir. Kazał im wyjść ze Sali. Jocelyn wzięła Simona za rękę i wyprowadziła. Magnus został sam na sam z dziewczyną i jego mocą.

piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział 35

Simon z Isabelle byli już pod domem Amatis. Gdy chłopak zamierzał zapukać został powstrzymany. Isabelle wskazała na okno i dostrzegli George Verlac’a na kanapie, a naprzeciwko niego stała Jocelyn i Luke. Simon użył swojego wampirzego ucha i wsłuchiwał się w rozmowę.
- Dlaczego to zrobiłeś George? – spytał rozgniewany Luke – Teraz jak to wszystko powiedziałeś w Sali anioła.. Wiesz co nocni będą mówili o Jocelyn..
Atmosfera w pokoju była napięta. Jocelyn miała minę zranionego psa, ale dalej była pewna swojej decyzji. Nie może ryzykować życia Clary. Sebastian jest zdolny skrzywdzić każdego.
- I tak to zrobię. – powiedziała – Chce zaryzykować.
Obaj mężczyźni spojrzeli się na siebie, a potem na kobietę. Po raz pierwszy odezwała się w tej dyskusji. Wstała i spojrzała na nich. Po czym powiedziała:
- Mój syn chce spotkania z matką to go dostanie. – powiedziała stanowczo – Nikt mnie nie zniechęci do niego. Muszę wiedzieć po co chce spotkania, ale chce wiedzieć…. Chce wiedzieć co z Clary.
George wstał i podszedł do niej.
- Są inne możliwości, żeby się dowiedzieć co z Clary. – odezwał się – Nie ryzykuj tak, Jocelyn.
Kobieta popatrzała na niego, obróciła się i chciała odejść, lecz drogę zastąpił jej Luke. Widziała w jego oczach troskę, ale jednak złość również. Nie był zadowolony z jej decyzji, ale rozumiał ją. Martwił się o Clary tak samo jak ona. Przez dłuższy czas traktował ją jak własną córkę i znaczyła bardzo wiele dla niego.
- Pójdę z tobą. – powiedział.
Nie mogła na to pozwolić. Sebastian dał informację. Mam być sama i tak też się zjawię.
- Nie. – powiedziałam – Chce mnie zobaczyć sama, a nie z tobą.
Popchnęła go lekko i zaczęła się kierować w stronę schodów.
- Idę się położyć. – powiedziała.
Nie zwracają na nich uwagi udała się do sypialni Clary.
Simon spojrzał na Isabelle i gestem pokazał, aby się wycofali. Opowiedział wszystko czego się dowiedział.
- Musimy coś zrobić. – mówiła.
Powtórzyła to z dziesiąty raz po tym jak dowiedziała się wszystkiego. Chodziła od jednej ściany do drugiej obracając w rękach nożykiem. Simon przez ten czas siedział na ziemi, oparty plecami o budynek sklepu z bronią. Znajdowali się w zaułku, aby żaden ich nie zauważył.
- Mam pomysł! – krzyknęła.
Simon podniósł wzrok na dziewczynę.
- Tylko nie to. – mruknął.
- Co? – spytała zdziwiona.
- Twoje plany są samobójcze. – podsumował chłopak.

***
Gdy Jocelyn znalazła się w pokoju Clary, położyła się na łóżku i zaczęła szlochać. Słyszała dalej się kłócących mężczyzn na dole, ale nie przejmowała się nimi. Myślała cały czas o swojej córce, która przebywała w sidłach złego człowieka. Nie wie kiedy zasnęła, ale stało się to szybko i nagle. Czuła się jak we śnie i wiedziała, że w nim jest, ale coś jej mówiło, że to nie jest zwykły sen. Znajdowała się dalej w pokoju Clary. Rozglądała się. Koło łóżka widziała strój bojowy córki, którego wcześniej tam nie było. Spojrzała na ścianę i słowa utkwiły jej w gardle. Na ścianie śnił napis napisany krwią „ ona jest martwa”. Chciała krzyczeć, lecz nie potrafiła. Znowu spojrzała na miejsce, gdzie wcześniej znajdował się strój bojowy, ale zamiast jego leżał strój pogrzebowy. Dotknęła go i po chwili usłyszała kogoś za sobą. Odwróciła się i zobaczyła go. Sebastian stał przed nią i ja obserwował.
- Witaj matko. – powiedział, gdy spojrzała mu w oczy.
Zobaczyła w nim swojego Jonathana. Swoje dziecko, ale diabeł dalej w nim był. Przeważał w dużej mierze. Zrobiła krok w jego stronę i się zatrzymała. Nie chciała bliżej podchodzić.
- Ja śnię? –spytała , a potem znowu zerknęła na napis na ścianie. – To ty wymyślasz mi sen, prawda?
Uśmiechnął się.
- Bystra. – skwitował – Mamy omówić nasze spotkanie, prawda?
Teraz wiedziała, dlaczego ją nawiedza.
- Tak. – powiedziała- Chce się spotkać. Gdzie i kiedy?
Spojrzał na nią i się lekko uśmiechnął. Wstał i podszedł do niej powolnym krokiem. Widział namiecie w jej oczach, ramionach, ustach.. całym ciele. Bała się go i bardzo mu się to podobało. Gdy stali idealnie naprzeciw siebie, schylił się tak, aby jego usta były na poziomie jej ucha.
- Jutro wieczorem w klubie „kieł” w strefie dla vipów. – powiedział powoli.
- Nie wpuszczą mnie. – mruknęła.
- Wpuszczą, a ja się o to postaram. – odsunął się od niej i przypomniał- Nie zapomnij leku dla Jace’a.
Jocelyn przypomniała sobie teraz. Nie mają leku. Brat Zachariasz jeszcze nic nie ma.
- Nie ma jeszcze leku..- powiedziała – Nie dadzą rady na jutro.
- Jak się postarają to dają – spojrzał na nią z ukosa – Albo chłopak zginie.
I cały sen zmienił się w czarny obraz. Obudziła się w ciemnym pokoju, ciężko dysząc. Spojrzała najpierw na ściany, lecz nic tam nie było, a potem na miejsce, gdzie stał Sebastian. Wstała i zeszła na dół najciszej jak umiała. Luke spał na kanapie. Wślizgnęła się do pokoju i ubrała strój bojowy. Otworzyła okno i wyszła przez nie, tak aby nie budzić męża. Przez całą drogę szła ze spuszczoną głową dopóki nie doszła do miejsca, gdzie przebywają cisi bracia. Weszła i poszła do pokoju Zachariasza. Zapukała i po chwili jej otworzył. Nie zdziwił się jej widokiem. Potworzył szerzej drzwi na znak, aby weszła do środka.
- Potrzebuję lekarstwa dla Jace’a.
Brat Zachariasz spojrzał na mnie.
- Sebastian się odzywał. – domyślił się – kiedy się spotykacie.
- Jutro wieczorem. – oznajmiłam – Muszę mieć lekarstwo albo on zginie.
Cichy brat bez słowa otworzył pudełko i wyciągnął małą buteleczkę.
- Trzeba mu to podać. – powiedział – Powinno pomóc, ale jeśli nie.. To przekaż Sebastianowi, że będę musiał go zobaczyć. I wtedy mogę nawet iść z nim.

***
Obudziłam się i pierwsze co poszła to do łazienki na zimny prysznic. Po kąpieli, ubrałam się w swobodny strój. Na razie strój bojowy pozostaję koło szafy w koszyku z bronią. Wyszłam na korytarz i zaczęłam się kierować w stronę Jace’a. Gdy byłam na miejscu zauważyłam jakąś postać schylającą. Na początku myślałam, że to Sebastian, ale jak wstał zauważyłam, że to jeden z mrocznym. Po chwili zaczęło ich przybywać, a na czele tej armii stała Amatis. Zauważyła mnie i się lekko uśmiechnęła. Nie był to uśmiech jaki pamiętam na tej twarzy. Był pełen arogancji, zła i brutalności. Poczułam dłonie na moich ramionach i jak się odwróciłam zobaczyłam Sebastiana.
- Witaj siostrzyczko. – powiedział – Wcześnie wstałaś.
Zerknęłam znowu za siebie i patrzyłam na mrocznym. Amatis wydawała im jakieś rozkazy, ale nie potrafiłam usłyszeć jakie. W takich sytuacjach jest potrzebny Simon.
- Wezwałem ich, ponieważ znajdą się w lochach. – powiedział.
- Dlaczego? – spytałam.
Spojrzał na mnie, a potem na nich.
- Bo są źli. – podsumował – Chce ich uwięzić i znaleźć sposób na odwrócenie szkód jakie zrobiłem. – spojrzałam na niego zdziwiona.
Taki był prawdziwy Sebastian.. Jonathan.. Mój brat.  Uśmiechnęłam się i przytuliłam go.
- To dzięki ciebie, Clary. – mówił dalej – Dziękuję ci.
Uśmiechnęłam się znowu na znak, że rozumiem. Spojrzałam ostatni raz na armię i na drzwi, które prowadzą do chłopca, którego kocham.
-Co z Jace’em? – zapytałam.

- Wszystko dobrze, ale dalej jest nieprzytomny. – podsumował – Ale pracuję nad tym i możliwe, że dziś z nim porozmawiasz. 

wtorek, 5 sierpnia 2014

Rozdział 34

Sebastian oprowadzał mnie po mieszkaniu i równocześnie opowiadał o nim. Wiem, że dostał go od czarodzieja, który służy mu. Nie jest to ojciec Jace’a, ale wkrótce go poznam. Dom jest naprawdę olbrzymi. Pokój Sebastiana znajduję się obok mojego oraz pusty obok Sebastiana.
- To miało być dla Jace’a. – powiedział.
Przytaknęłam tylko głową i podążyłam dalej. Długi korytarz ciągnął się bardzo długo, a zamieszczone obrazy wywoływały strach. Każdy przestawiał demony, upadłe anioły i klęskę Nephilim. Nie podobało mi się to i mam nadzieję, że mój brat w to nie wierzy. Gdy wyszliśmy z korytarza przez łuk zobaczyłam wielką salę. Była niemal takiej samej wielkości jak sala anioła w Gardzie! Salon był wyśmienity. Wszystko w nim było. Książki, telewizor, bilard, rzutnik i gry. Simon byłby tu jak w niebie. Drzwi na lewo prowadziły do kuchni, a na prawo do siłowni. Nie do końca była do zwykła siłownia. Uznałabym bardziej jako pokój przygotowujący na wojnę! Znajdował się tam worek treningowy z rękawicami, bieżnia, i atlas do ćwiczeń, ale również plansza, w którą celuje się nożami, miecze położone w roku ściany i mały ring do walki z kimś.
- Ćwiczysz tutaj?  Zapytałam.
Uśmiechnął się do mnie.
- Czasem. – powiedział – Zazwyczaj byłem tu jako trener.
Trener? Kogo on mógł trenować? Spojrzałam na ze zdziwieniem, ale ciekawością.
- Trenowałem tu mrocznym, Clary. – powiedział tak jakby czytał mi w myślach.
Otwarłam buzie i od razu je zamknęłam. Już wiem jak to było. Sebastian trenował ich tutaj, a jak byli gotowi wysyłał na wojnę z nami. Mroczni dlatego wiedzieli jakie ruchy robimy, jak mają walczyć by wygrać i jak nas pokonać. Sebastian im wszystko pokazał. Nie mieliśmy szans.
-Czas przeszły. – zauważyłam – Nie trenujesz ich już, prawda?
Popatrzył na nią, a potem na sale.
- Już nie. – powiedział.
Na dźwięk tych słów rozluźniłam się i przytuliłam go.
- Czy to może być prawda? – wyszeptałam w jego pierś – Czy to może być prawda, że mój braciszek wrócił?
Sebastian objął mnie jeszcze bardziej i wyczułam, że uśmiechnął się.

***
Wszyscy zbierali się w Sali anioła za wezwaniem konsula. Jocelyn wraz z Luke’em zostali poproszeni, aby usiedli obok Konsula. Bez słów wykonali polecenie. Alec został w skrzydle medycznym, ponieważ jego stan się nie poprawiał. Czuł ogromny ból w okolicy znaku parabatai. Ostatni do Sali wszedł brat Zachariasz. Konsul przywitał wszystkim i opowiedział, dlaczego się zebraliśmy. Pokazał w powietrzu zgiętą kartkę papieru, a potem rozłożył ją, ostatni raz spojrzała na Jocelyn i zaczął czytać:
„Chciałbym przekazać wam informację, które z pewnością już wiecie. Mam swoją siostrzyczkę oraz Jace’a. Clary nic nie jest, ale Jace… Z pewnością wiecie to po stanie Alec’a – jego parabatai. Jeśli chcecie go żywego to możecie przekazać mi lek przez matkę. Otóż to.. Chce spotkania z matką, albo zobaczycie więcej demonów takich jak Requen, a nawet gorsze. Przekażę informację bezpośrednio do Jocelyn na temat spotkania. Ma się pojawić sama. Żadne Nephilim, wampiry czy wilkołaki. Sama.

J.C.M
Sebastian”
- Tak brzmi list od Sebastiana. – powiedział – Ale jego prośba jest dziwna.
Jocelyn myślała tylko o Clary. Co jej zrobi, jeżeli się z nim nie spotka. Będzie chciał ukarać jeżeli się nie zjawię, a ma coś co zaboli ją najbardziej. Nie mogła myśleć o niczym innym teraz. Luke widząc minę żony chwycił i uściskał jej dłoń. Odezwał się George Verlac:
- Powinniśmy dopuścić do ich spotkania. – oznajmił – Jeżeli tego nie zrobimy nie skończy się na demonach, ale krwawej wojnie. Przypominam wam, że to niebyle kto. To Sebastian. I co może zrobić Jocelyn? Nienawidzi jej, ale jej nie zabije ze względu na Clary.
W dyskusję wplątał się oburzony Luke. Wstał i podszedł bliżej do Inkwizytora.
- Chyba oszalałeś? Nie wiesz co może zrobić Sebastian! – krzyknął – A Clary nie ma tu nic to rzeczy.. Czemu niby miałby nie zabijać Jocelyn skoro jej nienawidzi dla Clary?
- Ponieważ Clary jest mu potrzebna. – odezwała się Jocelyn – potrzebuje jej mocy. Nie chce być samotny. – ciągła dalej – A ja.. spotkam się z nim Konsulu. Chce wiedzieć co ma mi do powiedzenia.

***
Simon obudził się i poczuł wkłucia na ręce. Miał wbitą kroplówkę i podawaną krew dożylnie. Dalej byłby zmęczony po ciężkiej walce. Obrócił się i zobaczył obok na łóżku Alec’a nieprzytomnego, a jego rękę trzymał Magnus. Czarodziej mówił mu albo raczej opowiadał jakąś historię z jego życia. W oddali usłyszał brata Zachariasza, który dostał zezwolenie na wzięcie próbek od parabatai Jace’a. Czyli coś musi być nie tak. Gdy się bardziej wsłuchał to usłyszał rozmowę Konsula z Inkwizytorem.
- Chcesz wysłać ich na pewno? – zapytał Inkwizytor – Nie chce żeby stało się coś Jocelyn. Nie wiem czy dobrze zrobiłem.
- Bardzo dobrze George. Rób tak jak według naszego planu. – Powiedział stanowczo – Ona ci ufa. Jak powiesz, że jest okej to tak będzie. Uwierzy ci.
- Sebastian jest niezrównoważony. – stwierdził – Nienawidzi jej i może ją zabić.
- A kto będzie się tym przejmował? – uznał – Lepszy jeden martwy nocny łowca niż większość nas. Nie wiadomo czy ją zabije, a nawet jeśli to zginie tylko jeden.
Resztę nie dosłyszał, ponieważ Isabelle chwyciła jego dłoń i lekko zaczęła nim postrząsać, wołając jego imię. Był przestraszony tym co usłyszał, a dziewczyna od razu zorientowała się, że coś się stało. Rozejrzała się czy ktoś jest koło nich, aby się spytać Simona co się dowiedział, ale nie mogła. Koło Alec’a była za dużo osób.
- Jak skończy się kroplówka to powinieneś stąd wyjść i wtedy mi powiesz. – oznajmiła.
Simon przytaknął i znowu zaczął wpatrywać się w kroplówkę z krwią. Widok krwi przepływającej przez rurkę bardzo brzydził go, ale jednocześnie podniecał. Szybko rozwiał te myśli i spytał się Isabelle:
- Skąd mieli krew? – zapytał zaciekawiony.
- Oddałam ją dla ciebie. – powiedziała patrząc na niego.
- Izzy..
Pocałowała go i wyszeptała do ucha, że kroplówka się skończyła. Po chwili przyszła pielęgniarka i odpięła Simona spod wszystkich igieł oraz aparatów. Wzięła go za rękę i pociągnęła w miejsce, gdzie nie ma ludzi. Szedł wolniej niż zazwyczaj z powodu dalszego osłabienia. Gdy Simon opowiedział dziewczynie rozmowę jaką usłyszał, zdziwiła się.
- Boże.. – krzyknęła – Wiedziałam, że to nie może być takie proste!
- Co? – zdziwił się Simon.
- Podjęli decyzję w dosłownie pięć minut. – mówiła dalej – Oni ją wysyłają na śmierć!

- Chodźmy do Luke i Jocelyn – powiedział Simon i pociągnął ją w stronę domu Amatis.